Poznaj mroczne sekrety polskiej finansjery!Niezwykła, wciągająca powieść o wielkich pieniądzach i mrocznych tajemnicach finansjery. Takiej książki w Polsce jeszcze nie było! | ||||||
Mocny, tajemniczy, mroczny - Pierwszy polski thriller finansowy!WYROK to wielowątkowa powieść kryminalna z akcją mocno osadzoną w realiach funkcjonowania rynku kapitałowego i finansowego w Polsce. Szybkie tempo akcji, wiele mylnych tropów, obrazowe opisy przestępstw finansowych i mechanizmów władzy, rozmach i zaskakujące zakończenie jak w książkach Stiega Larssona czy kryminałach Harlana Cobena – to główne cechy tego pierwszego polskiego thrillera finansowego. Dziennikarz Jakub Zimny ujawnia podejrzane transakcje Andreasa Holdnera, światowej sławy maklera działającego w Polsce. Nie przeczuwa, że uruchomi tym samym lawinę wydarzeń prowadzących do prawdziwego dziennikarskiego tematu życia: wielkiej afery finansowej, ze zorganizowaną przestępczością w tle, zabójstwami i korupcją na szczytach władzy. Zimny wejdzie w konflikt z wpływowym biznesmenem i znajdzie się na celowniku zawodowego zabójcy. W tym samym czasie w Krakowie ginie księgowa renomowanego domu maklerskiego, a zbrodnię upozorowano na wzór znanego przed laty seryjnego mordercy Karola Kota... WYROK ma wciągającą fabułę, napięcie, przesłanie – wszystko to, czego potrzebuje dobra współczesna powieść!
| WYROK, Mariusz Zielke Bezkartek.pl - Self Publishing Kryminał i sensacja WYROK to wielowątkowa powieść kryminalna z akcją mocno osadzoną w realiach funkcjonowania rynku kapitałowego i finansow... cena sugerowana 29.00 zł |
O Autorze
Mariusz Zielke
Urodzony strzelec (2.12.1971), choć równie często zdarzało się mu pudłować co trafiać. W życiu rodzinnym stateczny mąż i ojciec dwójki dzieci. Od 1999 r. związany z dziennikiem gospodarczym "Puls Biznesu", wcześniej autor tekstów w branżowych periodykach filmowych i specjalistycznych wydawnictwach. Pisał teksty podróżnicze, popularno-naukowe, a - podczas studiów - także opowiadania dla kobiet "z życia wzięte". Studiował na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Poza dziennikarką uprawiał zawody kuriera, opiekuna w domu pomocy dla osób psychicznie chorych, rozlepiacza plakatów teatralnych, organizatora dyskusyjnych klubów filmowych, montera ciągników i tragarza sejfów. Więcej grzechów nie pamięta. W 2005 r. za ściganie giełdowych zmów i przekrętów dostał nagrodę Grand Press w kategorii "dziennikarstwo śledcze". Rok później nominowano go w kategorii dziennikarstwa specjalistycznego za cykl o absurdach urzędniczych i przetargach. W 2009 r. założył Niezależną Gazetę Internetową (www.ngi24.pl), która dzięki inwestycji miliona złotych z unijnych pieniędzy miała stać się pierwszą dużą gazetą internetową w Polsce. Pieniędzy nie dostał. I całe szczęście. Przygotowuje obecnie trzy książki, w tym dwie beletrystyczne i jedną... hmm, popularno-naukową.
Fragment
Rozdział 30
"Ten, kto ma władzę, nie musi nikogo za nic przepraszać"
Niccolo Machiavelli
Niccolo Machiavelli
Na 45. piętrze hotelu Intercontinental Zenon Maciarz nalał do czterech szklanek 64. letniej whisky Glenfiddich i podał trunek swoim gościom. Z trzech siedzących przed nim mężczyzn lubił tylko jednego, polityka reprezentującego kancelarię premiera polskiego rządu. Dwaj pozostali – przedstawiciele holenderskiego konsorcjum finansowego – to byli cwani prawnicy, nie biznesmeni. Maciarz nie szanował ludzi, którzy udawali władców świata, a tak naprawdę nie rozumieli biznesu, bo pracowali dla pieniędzy. Dla nich liczyła się marka samochodu, zegarka, droga dziwka, a nie władza. On był twórcą, artystą. Oni tylko... zwykłymi trybikami w maszynie. Do wymiany, w każdej chwili. Pogardzał nimi, podobnie jak teoriami o wyższości zarządzania firmą za pomocą wynajętych specjalistów.
Nic nie zastąpi właściciela. Chyba, że jest głupi. Ale jak jest głupi, to prędzej czy później i tak wykończy firmę, bo fachowcy nie oddadzą serca głupcowi. To samo jest z Państwem. Tak naprawdę majątek państwowy należy do wszystkich, czyli do nikogo. Nikt nie czuje się właścicielem. A wynajęci polityczni aparatczycy są za słabi.
Maciarz czuł się właścicielem państwowego majątku.
- Na zdrowie – rzucił gospodarz i wychylił szklaneczkę jednym haustem.
Jego goście zaledwie umoczyli usta.
Ech, z Rosjanami to wy byście biznesu nie zrobili.
Dwumetrowe ciało Maciarza potrzebowało zaledwie dwóch kroków, by znaleźć się znów przy barku. Nalał sobie kolejną porcję trunku.
- Czy mam rozumieć, że zapewnienia polskiego rządu uspokajają panów obawy? - zapytał bez ogródek.
Prawnicy spojrzeli po sobie.
- Poniekąd – odparł jeden z nich. – Jednak ostateczna decyzja i tak będzie należała do zarządu i akcjonariuszy.
Dość uprzejmości!
- Chciałbym, żeby jedna rzecz była jasna – powiedział biznesmen nie patrząc na prawników. – Konflikt reprezentowanej przez panów firmy z polskim rządem trwa od 10 lat. Doczekaliśmy się trzech sprzecznych wyroków sądów. Możemy oczekiwać kolejnych, ale biznes będzie na tym tylko cierpiał. Proszę potraktować przekazaną dziś dokumentację jako gest dobrej woli, ale radzę też zrobić analizę ryzyk. O ile dobrze policzyłem, to trzech z pięciu członków zarządu panów pracodawcy, po ujawnieniu tych dokumentów może pójść do więzienia.
- Zgodnie z holenderskim prawem... - zaczął prawnik, ale Maciarz uciszył go gestem dłoni.
- Właśnie zgodnie z holenderskim prawem. Polski rząd, tak jak zadeklarował mój przyjaciel – tu Maciarz skłonił się w kierunku czerwonego na twarzy przedstawiciela partii rządzącej – nie zamierza prowadzić agresywnej obrony. Ale wszyscy zdajemy sobie sprawę, że tylko agresywna obrona ma sens. Holenderskie więzienia są podobno łagodne, nawet dla finansistów.
- Doceniamy gest, jednak...
- Mówiąc wprost – Maciarz znów nie dał dokończyć prawnikowi – albo dogadamy się w ciągu dwóch tygodni albo zrywamy negocjacje i wdrażamy drugą część planu. I proszę przyjąć do wiadomości, że my już nie zaprosimy panów do stołu.
- Zawsze tak się mówi – wyrwało się drugiemu prawnikowi.
Młody, niedoświadczony gówniarz.
- Polski rząd nie będzie negocjował z firmą zamieszaną w największą aferę finansową w Europie ostatniego dziesięciolecia. Jeśli dokumenty, które panom przekazaliśmy ujrzą światło dzienne, zakończenia sporu sądowego możemy pożyczyć następnemu pokoleniu. My tego nie doczekamy.
- Koszty dla Polski będą ogromne.
- Polska potrafiła wyjść zwycięsko z opresji nawet z pozornie beznadziejnej sytuacji – zakończył Maciarz – Żegnam panów.
Gdy prawnicy wyszli, człowiek z kancelarii premiera westchnął głośno.
- Uff. Ciężko było. Myślisz, że pójdą na współpracę?
- Głupotą byłoby nie skorzystać. Impas trwa zbyt długo.
Polityk uśmiechnął się. Zakończenie sporu z Holendrami w sprawie jednego z największych konfliktów publiczno-prywatnych byłoby nie lada sukcesem dla rządu.
- Jak my ci się odwdzięczymy?
Cóż, będziecie mieli okazję.
- Polska jest najważniejsza – powiedział krótko Maciarz.
- Dzięki, nikt by lepiej tego nie wymyślił. Blef był doskonały.
Maciarz uśmiechnął się.
- To nie był blef.
Nic nie zastąpi właściciela. Chyba, że jest głupi. Ale jak jest głupi, to prędzej czy później i tak wykończy firmę, bo fachowcy nie oddadzą serca głupcowi. To samo jest z Państwem. Tak naprawdę majątek państwowy należy do wszystkich, czyli do nikogo. Nikt nie czuje się właścicielem. A wynajęci polityczni aparatczycy są za słabi.
Maciarz czuł się właścicielem państwowego majątku.
- Na zdrowie – rzucił gospodarz i wychylił szklaneczkę jednym haustem.
Jego goście zaledwie umoczyli usta.
Ech, z Rosjanami to wy byście biznesu nie zrobili.
Dwumetrowe ciało Maciarza potrzebowało zaledwie dwóch kroków, by znaleźć się znów przy barku. Nalał sobie kolejną porcję trunku.
- Czy mam rozumieć, że zapewnienia polskiego rządu uspokajają panów obawy? - zapytał bez ogródek.
Prawnicy spojrzeli po sobie.
- Poniekąd – odparł jeden z nich. – Jednak ostateczna decyzja i tak będzie należała do zarządu i akcjonariuszy.
Dość uprzejmości!
- Chciałbym, żeby jedna rzecz była jasna – powiedział biznesmen nie patrząc na prawników. – Konflikt reprezentowanej przez panów firmy z polskim rządem trwa od 10 lat. Doczekaliśmy się trzech sprzecznych wyroków sądów. Możemy oczekiwać kolejnych, ale biznes będzie na tym tylko cierpiał. Proszę potraktować przekazaną dziś dokumentację jako gest dobrej woli, ale radzę też zrobić analizę ryzyk. O ile dobrze policzyłem, to trzech z pięciu członków zarządu panów pracodawcy, po ujawnieniu tych dokumentów może pójść do więzienia.
- Zgodnie z holenderskim prawem... - zaczął prawnik, ale Maciarz uciszył go gestem dłoni.
- Właśnie zgodnie z holenderskim prawem. Polski rząd, tak jak zadeklarował mój przyjaciel – tu Maciarz skłonił się w kierunku czerwonego na twarzy przedstawiciela partii rządzącej – nie zamierza prowadzić agresywnej obrony. Ale wszyscy zdajemy sobie sprawę, że tylko agresywna obrona ma sens. Holenderskie więzienia są podobno łagodne, nawet dla finansistów.
- Doceniamy gest, jednak...
- Mówiąc wprost – Maciarz znów nie dał dokończyć prawnikowi – albo dogadamy się w ciągu dwóch tygodni albo zrywamy negocjacje i wdrażamy drugą część planu. I proszę przyjąć do wiadomości, że my już nie zaprosimy panów do stołu.
- Zawsze tak się mówi – wyrwało się drugiemu prawnikowi.
Młody, niedoświadczony gówniarz.
- Polski rząd nie będzie negocjował z firmą zamieszaną w największą aferę finansową w Europie ostatniego dziesięciolecia. Jeśli dokumenty, które panom przekazaliśmy ujrzą światło dzienne, zakończenia sporu sądowego możemy pożyczyć następnemu pokoleniu. My tego nie doczekamy.
- Koszty dla Polski będą ogromne.
- Polska potrafiła wyjść zwycięsko z opresji nawet z pozornie beznadziejnej sytuacji – zakończył Maciarz – Żegnam panów.
Gdy prawnicy wyszli, człowiek z kancelarii premiera westchnął głośno.
- Uff. Ciężko było. Myślisz, że pójdą na współpracę?
- Głupotą byłoby nie skorzystać. Impas trwa zbyt długo.
Polityk uśmiechnął się. Zakończenie sporu z Holendrami w sprawie jednego z największych konfliktów publiczno-prywatnych byłoby nie lada sukcesem dla rządu.
- Jak my ci się odwdzięczymy?
Cóż, będziecie mieli okazję.
- Polska jest najważniejsza – powiedział krótko Maciarz.
- Dzięki, nikt by lepiej tego nie wymyślił. Blef był doskonały.
Maciarz uśmiechnął się.
- To nie był blef.
*
Zaraz po wyjściu polityka, Maciarz zadzwonił do doradcy odpowiadającego za przygotowanie oferty nowego dziecka przedsiębiorcy – GreenTechu. Od tego sukcesu mogło zależeć powodzenie następnego, kluczowego projektu.
- Na 90 procent mogę cię zapewnić, że instytucje publiczne złożą zapisy po najwyższej cenie, co najmniej na połowę oferowanej puli akcji. Mamy też gwarancje ochrony podatkowej i inwestycyjnej.
- Jesteś cudotwórcą. Pamiętaj, że wszyscy mają dobrze na tym zarobić.
To tylko biznes. Nic więcej.
Maciarz wyjrzał przez okno swojego gabinetu. Znów pojawiły się te niepokojące pytania: Gdzie jest granica? Gdzie kończą się te szczebelki na jakubowej drabinie? Czy na pewno u Boga? Co jeszcze musi zrobić, by do Niego dotrzeć? I co będzie dalej?
Z biegiem lat beztroskie do niedawna życie biznesmena zmieniało się. Świat się zmieniał. Było tysiące wytłumaczeń jego nowych radości i smutków. A jednak pytania o sens całego tego bytu pojawiały się częściej.
Mały, słaby punkcik na mapie Wszechświata. Ale chce być jego centrum. Nawet najsłabsza część materii jest dla niej ważna. A może nawet najważniejsza. W końcu wszystkie porażki wynikają z uderzenia w słaby punkt.
Od kiedy dziesięć lat temu przebył stan przedzawałowy, pytania pojawiały się częściej. I już nie tak łatwo było zastąpić odpowiedzi kolejnymi spotkaniami. Już nie tak łatwo było odpowiedzieć:
Panie Boże, nie mam dziś czasu, żeby się nad tym zastanowić. Może jutro.
Z drugiej strony, czy cokolwiek musiał jeszcze udowadniać?
Pierwsze kroki w biznesie zaczynał jeszcze w latach osiemdziesiątych. Podobnie jak Kulczyk, Solorz, Wejchert czy Krauze potrafił się odnaleźć w niełatwej rzeczywistości lat 80. XX wieku, w których upadająca komuna nie była już w stanie jasno precyzować swojej ideologii i ram prawnych, a co mądrzejsi przedstawiciele reżimu szukali okazji do ewakuacji z tonącego okrętu.
To były dzikie czasy. A może właśnie znacznie prostsze niż obecne? Łatwo można było zbić fortunę i to zupełnie nie ryzykując. Można też było ją szybko stracić, jeśli nie miało się odpowiedniego nastawienia. Cech lisa i tygrysa.
Przebiegłość i siła. W odpowiednich proporcjach. Dzielone i łączone. Wstrząśnięte, nie mieszane.
Maciarz, co prawda, nie miał tak łatwo w początkach biznesowej kariery jak inni dzisiejszy notable. Niemal wszyscy mieli rodziny na zachodzie, pieniądze na start, pewnie też większość musiała iść na układ ze służbami specjalnymi lub bandziorami. Biznes Maciarza rósł od zera, nie wybijał się i nie rzucał w oczy, dzięki czemu smutni panowie z blachami byłego SB czy wywiadu wojskowego pojawili się u niego dopiero, gdy on już miał swój pierwszy milion.
Był niezwykle dumny, gdy jednym z pierwszych zdań, jakie powiedział do niego zapijaczony esbek było:
- Jak pan się uchował przez tyle lat, żeśmy nic o panu nie wiedzieli?
Esbek nie żył od wielu lat. A szkoda, bo łebski był z niego facet. Drugi ze smutnych panów jeszcze do niedawna szefował siatce informacyjnej, jaką obaj stworzyli w przedsiębiorstwach Maciarza.
Wiedza to siła. Jeśli nie chcesz się obudzić z ręką w nocniku, powinieneś kontrolować samego siebie.
Potem przychodziły setki kolejnych przyjaciół. Polityków, policjantów, agentów, prawników, doradców, lobbystów. Porządni i świnie. Jedni chcieli tylko pojedynczą działkę, inni pracy, wstawiennictwa, dobrego słowa.
Dzielił się, dopóki nie przekraczali granicy.
A gdy przekraczali...
Maciarz rzucił okiem na tablicę pamiątkową na lewej ścianie jego gabinetu. Miała jakieś trzy metry wysokości i cztery i pół metra szerokości. Były tam zdjęcia z Billem Clintonem, Andrzejem Wajdą, Tomaszem Stańko, Robertem Redfordem, księciem Karolem oraz wieloma innymi znanymi osobistościami ze świata kultury, show-biznesu, polityki, w tym ze wszystkimi prezydentami i premierami Polski. Maciarz od lat hojnie obdarowywał cennych przyjaciół, stowarzyszenia i fundacje charytatywne, kościoły, kluby, instytucje kultury. W zamian oczekiwał tylko jednego: osobistego podziękowania od najwyższych władz. I je uzyskiwał.
Działalność dobroczynna to też świetny biznes. Dający przy okazji masę satysfakcji.
- Na 90 procent mogę cię zapewnić, że instytucje publiczne złożą zapisy po najwyższej cenie, co najmniej na połowę oferowanej puli akcji. Mamy też gwarancje ochrony podatkowej i inwestycyjnej.
- Jesteś cudotwórcą. Pamiętaj, że wszyscy mają dobrze na tym zarobić.
To tylko biznes. Nic więcej.
Maciarz wyjrzał przez okno swojego gabinetu. Znów pojawiły się te niepokojące pytania: Gdzie jest granica? Gdzie kończą się te szczebelki na jakubowej drabinie? Czy na pewno u Boga? Co jeszcze musi zrobić, by do Niego dotrzeć? I co będzie dalej?
Z biegiem lat beztroskie do niedawna życie biznesmena zmieniało się. Świat się zmieniał. Było tysiące wytłumaczeń jego nowych radości i smutków. A jednak pytania o sens całego tego bytu pojawiały się częściej.
Mały, słaby punkcik na mapie Wszechświata. Ale chce być jego centrum. Nawet najsłabsza część materii jest dla niej ważna. A może nawet najważniejsza. W końcu wszystkie porażki wynikają z uderzenia w słaby punkt.
Od kiedy dziesięć lat temu przebył stan przedzawałowy, pytania pojawiały się częściej. I już nie tak łatwo było zastąpić odpowiedzi kolejnymi spotkaniami. Już nie tak łatwo było odpowiedzieć:
Panie Boże, nie mam dziś czasu, żeby się nad tym zastanowić. Może jutro.
Z drugiej strony, czy cokolwiek musiał jeszcze udowadniać?
Pierwsze kroki w biznesie zaczynał jeszcze w latach osiemdziesiątych. Podobnie jak Kulczyk, Solorz, Wejchert czy Krauze potrafił się odnaleźć w niełatwej rzeczywistości lat 80. XX wieku, w których upadająca komuna nie była już w stanie jasno precyzować swojej ideologii i ram prawnych, a co mądrzejsi przedstawiciele reżimu szukali okazji do ewakuacji z tonącego okrętu.
To były dzikie czasy. A może właśnie znacznie prostsze niż obecne? Łatwo można było zbić fortunę i to zupełnie nie ryzykując. Można też było ją szybko stracić, jeśli nie miało się odpowiedniego nastawienia. Cech lisa i tygrysa.
Przebiegłość i siła. W odpowiednich proporcjach. Dzielone i łączone. Wstrząśnięte, nie mieszane.
Maciarz, co prawda, nie miał tak łatwo w początkach biznesowej kariery jak inni dzisiejszy notable. Niemal wszyscy mieli rodziny na zachodzie, pieniądze na start, pewnie też większość musiała iść na układ ze służbami specjalnymi lub bandziorami. Biznes Maciarza rósł od zera, nie wybijał się i nie rzucał w oczy, dzięki czemu smutni panowie z blachami byłego SB czy wywiadu wojskowego pojawili się u niego dopiero, gdy on już miał swój pierwszy milion.
Był niezwykle dumny, gdy jednym z pierwszych zdań, jakie powiedział do niego zapijaczony esbek było:
- Jak pan się uchował przez tyle lat, żeśmy nic o panu nie wiedzieli?
Esbek nie żył od wielu lat. A szkoda, bo łebski był z niego facet. Drugi ze smutnych panów jeszcze do niedawna szefował siatce informacyjnej, jaką obaj stworzyli w przedsiębiorstwach Maciarza.
Wiedza to siła. Jeśli nie chcesz się obudzić z ręką w nocniku, powinieneś kontrolować samego siebie.
Potem przychodziły setki kolejnych przyjaciół. Polityków, policjantów, agentów, prawników, doradców, lobbystów. Porządni i świnie. Jedni chcieli tylko pojedynczą działkę, inni pracy, wstawiennictwa, dobrego słowa.
Dzielił się, dopóki nie przekraczali granicy.
A gdy przekraczali...
Maciarz rzucił okiem na tablicę pamiątkową na lewej ścianie jego gabinetu. Miała jakieś trzy metry wysokości i cztery i pół metra szerokości. Były tam zdjęcia z Billem Clintonem, Andrzejem Wajdą, Tomaszem Stańko, Robertem Redfordem, księciem Karolem oraz wieloma innymi znanymi osobistościami ze świata kultury, show-biznesu, polityki, w tym ze wszystkimi prezydentami i premierami Polski. Maciarz od lat hojnie obdarowywał cennych przyjaciół, stowarzyszenia i fundacje charytatywne, kościoły, kluby, instytucje kultury. W zamian oczekiwał tylko jednego: osobistego podziękowania od najwyższych władz. I je uzyskiwał.
Działalność dobroczynna to też świetny biznes. Dający przy okazji masę satysfakcji.
Zdjęcie z Papieżem wisiało najwyżej, mimo że Maciarz był osobą niewierzącą. Ale spotkanie z Janem Pawłem go odmieniło, bo wyjątkowość tego człowieka była bliska boskości.
Jednak najczęściej zerkał na mało wyeksponowane zdjęcie z balu po posiedzeniu Polskiej Rady Biznesu. Na zdjęciu uśmiechnięte twarze biznesmenów z pierwszej ligi. I on – Zenon Maciarz, wreszcie dopuszczony do elitarnego grona najważniejszych osób w państwie. Pociągających za sznurki.
Co z tego, że zaczynał od produkcji konserw?
Kulczyk handlował samochodami, Solorz sprowadzał wartburgi i przewoził paczki z Niemiec, Krauze pierwsze kroki w biznesie stawiał w firmie handlującej skórami, Wejchert najpierw założył myjnię samochodową, a potem wyrabiał chipsy.
A teraz?
Telewizje, informatyka, biotechnologia.
Tworzyli prawdziwe blue chipy.
Maciarz dobijał się do tego grona przez lata. Przebył długą drogę. Pełną upokorzeń i wyrzeczeń.
Jednak najczęściej zerkał na mało wyeksponowane zdjęcie z balu po posiedzeniu Polskiej Rady Biznesu. Na zdjęciu uśmiechnięte twarze biznesmenów z pierwszej ligi. I on – Zenon Maciarz, wreszcie dopuszczony do elitarnego grona najważniejszych osób w państwie. Pociągających za sznurki.
Co z tego, że zaczynał od produkcji konserw?
Kulczyk handlował samochodami, Solorz sprowadzał wartburgi i przewoził paczki z Niemiec, Krauze pierwsze kroki w biznesie stawiał w firmie handlującej skórami, Wejchert najpierw założył myjnię samochodową, a potem wyrabiał chipsy.
A teraz?
Telewizje, informatyka, biotechnologia.
Tworzyli prawdziwe blue chipy.
Maciarz dobijał się do tego grona przez lata. Przebył długą drogę. Pełną upokorzeń i wyrzeczeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz